Zdaniem niektórych autorów zagadnienie równowagi między życiem osobistym i aktywnością zawodową jest swego rodzaju modą. Jednak biorąc pod uwagę skalę przepracowania, wypalenia zawodowego lub choćby okresowych kryzysów z nimi związanych, temat work-life balance, jak go skrótowo nazywają anglojęzyczni autorzy, jest nie tyle modą, ile znakiem naszych czasów i jak najbardziej zasługuje na poważne potraktowanie. Jest on również, a może nawet tym bardziej istotny w pracy psychoterapeutów, psychologów, terapeutów uzależnień i innych specjalistów zajmujących się profesjonalną pomocą.
Mogłoby się wydawać, że osoby zawodowo pomagające innym są wystarczająco przygotowane do tego, by zachowywać właściwe proporcje między pracą a życiem osobistym i odpowiednio zadbać o siebie w tym względzie. Tymczasem podręczniki i poradniki np. dla psychoterapeutów poruszają zróżnicowane kwestie związane z teoriami na temat zaburzeń, z kategoriami diagnostycznymi, metodami terapeutycznymi itp. Natomiast tematy dotyczące higieny psychofizycznej psychoterapeuty, dbania o równowagę pomiędzy jego pracą i życiem osobistym, przeciwdziałania wypaleniu zawodowemu z reguły nie pojawiają się w tego typu publikacjach. Psychoterapeuci zajmują się przede wszystkim problemami ich pacjentów, podobnie literatura specjalistyczna, superwizje itd. Jako superwizor w dziedzinie psychoterapii i coachingu od lat jestem świadkiem samotnego borykania się zawodowych „pomagaczy” z problemami dotyczącymi pomocy samym sobie. Niniejszy artykuł został m.in. zainspirowany właśnie tego rodzaju przypadkami.
Czym jest równowaga między pracą a życiem osobistym
Koncepcję tej równowagi zaczęto rozwijać w latach 70. i 80. ubiegłego wieku i początkowo określano ją po prostu jako nieobecność konfliktu między aktywnością zawodową a życiem rodzinnym. Jej powstanie wiąże się z problemami społecznymi, jakie nasiliły się w tamtym czasie, a były związane z problemami pracoholizmu, wypalenia zawodowego, pogarszaniem się relacji rodzinnych w wyniku nadaktywności zawodowej i im podobnymi. Najkrócej work-life balance można zdefiniować jako wystarczającą równowagę między ilością zaangażowania przeznaczonego dla spełnienia celów i potrzeb zawodowych oraz rodzinnych. Często jednak występuje w tym względzie konflikt: ma on miejsce wtedy, gdy wymagania nakładane na jednostkę w jednym z tych obszarów ograniczają jej zdolność do spełnienia wymagań związanych z drugim obszarem. Może on przybierać dwojaką postać:
Co więcej, oba rodzaje konfliktów mogą występować u danej osoby jednocześnie, co jeszcze bardziej potęguje napięcie. Przykładem jest sytuacja, gdy firma wymaga od swojego przedstawiciela licznych podróży służbowych (rozłąka z rodziną), a rodzina wymaga od niego wzmożonej pomocy nad przewlekle chorym dzieckiem.
Specjaliści w dziedzinie zarządzania i rozwoju kariery, Jeffrey Greenhaus i Nicholas Beutell (1985) wyróżniają trzy podstawowe grupy konfliktów dotyczących relacji między pracą a życiem rodzinnym:
Występuje on wówczas, gdy napięcie dotyczące jednego z obszarów wpływa negatywnie na wypełnianie zadań dotyczących drugiego obszaru. Na przykład stres związany z „trudnymi przypadkami” w danym dniu może ograniczać zdolność terapeuty do cierpliwego słuchania o problemach domowników. Albo napięcie spowodowane kłopotami szkolnymi dzieci może wpływać negatywnie na zachowanie neutralności emocjonalnej w relacji terapeuty z konfrontacyjnym pacjentem.
Chodzi tu o zachowania pożądane w jednej roli, lecz nieadekwatne w drugiej. Jeśli kompetentny menedżer próbuje przenosić do domu swój styl zarządzania z pracy, zwykle rodzi to kłopoty. Podobnie jest w sytuacji, gdy terapeuta w relacji z bliskimi próbuje zachowywać się tak, jak w swoim gabinecie, a domowników traktuje podobnie jak pacjentów, albo do gabinetu przenosi nawyki zachowań rodzicielskich.
Równowaga między pracą a sferą osobistą to więcej niż brak konfliktu między nimi
Gdy w ten sposób patrzy się na relacje między pracą a życiem osobistym, wrażenia mogą być raczej pesymistyczne. Na szczęście w wielu aspektach obie sfery mogą na siebie oddziaływać również pozytywnie i wzajemnie siebie wzbogacać. Na przykład doświadczenia życiowe i umiejętności zdobywane w jednej z nich mogą być przydatne w tej drugiej. Jeśli osoba świadcząca profesjonalną pomoc rozwija umiejętność klaryfikowania ukrytych emocji i oczekiwań swoich pacjentów czy podopiecznych, to z pewnością przydaje się ona również w kontakcie z członkami rodziny. Z kolei doświadczenia wypływające z rozwiązywania własnych problemów małżeńskich pomagają lepiej rozumieć analogiczny problem u pacjentów. Dlatego work-life balance definiuje się dzisiaj nie tylko w sposób negatywny, jako brak konfliktu między tymi dwoma sferami życia, ale także w sposób pozytywny, jako elastyczne i adekwatne przenoszenie z życia osobistego do pracy oraz odwrotnie kompetencji osobistych i społecznych.
Zwraca się również uwagę, że życie osobiste oprócz rodziny to także sfera towarzyska, zaangażowanie społeczne (np. działalność we wspólnotach lokalnych, organizacjach charytatywnych, różnego rodzaju wolontariat itp.), pozazawodowy rozwój intelektualny, aktywność fizyczna, pasje i zainteresowania itd. Są to obszary istotne w życiu każdej jednostki i w każdej profesji, a tym bardziej w przypadku zawodów związanych z pomaganiem, gdzie poziom osobistego zaangażowania, permanentnej konfrontacji z problemami (często dramatami) innych osób i związanego z tym stresu jest wyjątkowo wysoki. Nieprzypadkowo wiele kodeksów etycznych odnoszących się do profesjonalnej pomocy podkreśla konieczność dbałości jej przedstawicieli o swoją dobrą kondycję psychofizyczną, umożliwiającą konstruktywne radzenie sobie ze stresem zawodowym. Tego rodzaju zapisy należałoby odczytywać wręcz jako wymóg. A jak jest w praktyce respektowany przez terapeutów? Odpowiednio szeroko zakrojone badania pod tym kątem mogłyby pewnie udzielić interesujących odpowiedzi.
Higiena psychofizyczna terapeuty
Jedną z ważnych inspiracji w tym względzie stał się dla mnie osobiście udział przed laty w warsztacie prowadzonym przez Michaela Randolpha, brytyjskiego psychoterapeutę pracującego w nurcie neoreichowskiej psychoterapii somatycznej. Był to warsztat dla psychoterapeutów, a Michael przeprowadzał pokazowe sesje na środku sali. Po jednej z nich dostał krytyczne informacje zwrotne od uczestników, że nie był należycie skupiony na „pacjentce”, że się przeciągał, zerkał za okno itd. Wyjaśnił wtedy, że obowiązkiem psychoterapeuty jest dbać o swój dobrostan, dlatego prowadząc sesję rzeczywiście chłonął wszystkimi zmysłami blask słońca, śpiew ptaków, powiewy powietrza wpadające przez otwarte okna.
Tym bardziej że sesja była mozolna, długa, ochotniczka pracowała nad swoją depresją, poziom energii był bardzo niski. Michael wyjaśnił, że w takich sytuacjach obowiązkiem terapeuty jest zrobić wszystko, żeby nie pogrążyć się w stanie podobnym do pacjentki, co mogłoby się łatwo stać, gdyby przez godzinę lub dłużej znajdował się w tym samym „dołku”, co ona. Podkreślił również, że to, co uczestnicy obserwowali w jego wykonaniu podczas wspomnianej sesji, jest metaforą równowagi, jaką psychoterapeuci powinni w ogóle utrzymywać pomiędzy dawaniem związanym z praktyką zawodową, a braniem ze świata, z kontaktu z ludźmi, karmieniem się (także zmysłowym) bogactwem doznań, bo tylko wtedy można więcej dawać potrzebującym, gdy ma się z czego. Stąd zdaniem Michaela tak ważne jest, by terapeuci czerpali jak najwięcej z różnych obszarów swojego życia, nie ograniczając się tylko do aktywności zawodowej, nawet jeśli jest z nią związana kariera, prestiż, sława i inne gratyfikacje.
Przeciwieństwem takiego podejścia do pracy był mój dawny kolega lekarz, który praktykę medyczną łączył z psychoterapeutyczną. Podczas prawie każdego spotkania z kolegami, wcześniej czy później zaczynał rozmawiać o przypadkach swoich pacjentów, o ich problemach, życiu, cierpieniu itp., co sprawiało wrażenie, że sam mentalnie omal nigdy nie wychodził z pracy. Zapewne nagradzające dla niego było to, że pacjenci bardzo go lubili, chwalili, traktowali jako oddanego lekarza i terapeutę poświęcającego się swojej pracy. Jednak w innych sferach jego życia efekty były opłakane. Otoczenie stroniło od kontaktu z nim, bo trudno było ciągle słuchać o nieszczęściach pacjentów, rodzina się rozpadła w wyniku całkowitego zaniedbywania przez niego relacji małżeńskich. Doprowadziło to w końcu do jego izolacji i samotności w sferze prywatnej, co jeszcze bardziej usiłował kompensować sobie w obszarze pracy. I tak błędne koło się zamknęło. Jest to skrajny przypadek, ale dobrze pokazuje pułapkę zbyt jednostronnego zaangażowania w aktywność zawodową z pominięciem innych ważnych sfer życia. Prawdę mówiąc obie te osoby, Michaela Randolpha i wspomnianego kolegę, uważam za swoich mentorów w dziedzinie work-life balance. Tyle tylko, że tego drugiego na zasadzie kontrprzykładu.
Nie samą pomocą żyje pomagający
Skąd pomagający mają czerpać inspiracje do utrzymywania równowagi zawodowo-osobistej? Gdzie są źródła energii, dzięki którym mogą ładować swoje „akumulatory”? Większość organizacji macierzystych, do których należą specjaliści w dziedzinie pomagania, zarówno lokalnych, jak i międzynarodowych wymaga ciągłego doskonalenia zawodowego, także po uzyskaniu certyfikatów. Z pewnością takie jego formy, jak lektury specjalistyczne, udział w superwizjach, konferencjach, warsztatach są ważne. Umożliwiają m.in. spotkania z innymi przedstawicielami swojego zawodu, wymianę doświadczeń, w pewnym stopniu również redukcję stresu związanego z pracą. Jak jednak zwraca uwagę amerykański psychoterapeuta, Lawrence LeShan (2008, s. 179-197), wszystkie te odmiany rozwoju zawodowego są konieczne, lecz niewystarczające. Powód jest prosty – wszystkie one dotyczą stricte spraw zawodowych i rozszerzają horyzonty, lecz tylko w obszarze swojej dziedziny. Łatwo wtedy o zbyt jednostronne spojrzenie na świat, o nadmierne „psychologizowanie” i próby wyjaśniania wszystkiego w kategoriach swojej profesji i ulubionej teorii. W ten sposób Carl Gustaw Jung popełnił spektakularny błąd, interpretując obserwacje niezidentyfikowanych obiektów latających (UFO) wyłącznie jako przejaw potrzeby stworzenia nowożytnego mitu, gdy upadło wiele dawnych. Dziś wiadomo, że przynajmniej część tych obserwacji dotyczyła pojazdów powstałych w ramach tajnych projektów militarnych. Jednym z najbardziej znanych jest niewidoczny dla radarów bombowiec F-117. Choć pierwszy lot wykonano na nim w 1981 r., USA utrzymywały go w tajemnicy aż do roku 1988. Przez wszystkie te lata wielu przypadkowych obserwatorów relacjonowało nocne przeloty UFO, których opis doskonale pasował do F-117. Nie były to więc – jak chciałby Jung – jedynie wytwory ich psyche. Tym bardziej że współczesna technologia pozwoliła na dokonanie licznych zapisów fotograficznych i filmowych wspomnianych obserwacji.
Tymczasem LeShan zachęcony przez swoją superwizorkę, Marthe Gassman, odnalazł nowe źródła wiedzy o ludzkiej psychice, które równocześnie stały się dla niego czynnikiem przywracania równowagi pomiędzy praktyką zawodową a osobistymi pasjami, w postaci literatury klasycznej, muzyki, malarstwa, filozofii starogreckiej itp. Gdy jako pomagający mamy na co dzień kontakt z różnego rodzaju patologią, obcowanie z pięknem sztuki, z przyrodą, z bliskimi i przyjaciółmi staje się bezcennym antidotum. I nie jest to „luksus”, na który można by sobie pozwolić raz na jakiś czas. Wręcz przeciwnie, to jest dla pomagającego obowiązek wobec samego siebie, wobec rodziny, a także wobec pacjentów, dla których mamy być przecież żywym przykładem równowagi.
Bibliografia
Greenhaus J. H., Beutell N. J. (1985), Sources of Conflict between Work and Family Roles, „The Academy of Management Review”, Tom 10, Nr 1, s. 76-88.
LeShan L. (2008). Więcej niż metoda. Psychoterapia XXI w. Warszawa.
Autor jest certyfikowanym psychoterapeutą i superwizorem psychoterapii, dyrektorem Polskiego Instytutu NLP, reprezentantem Polskiego Stowarzyszenia Neuro-Lingwistycznej Psychoterapii w Polskiej Radzie Psychoterapii.