Kilka dni po zamknięciu szkół z powodu zagrożenia epidemiologicznego zapadła decyzja o nauczaniu w formie zdalnej, skutkująca znacznym wzrostem poziomu stresu u wszystkich uczestników tego procesu, który i tak już był wysoki w związku z zagrożeniem epidemiologicznym. Oto podsumowanie tych doświadczeń widzianych z perspektywy zarówno rodzica, jak i nauczyciela.
Trudno o większy truizm niż stwierdzenie, że pedagodzy nie byli w żaden sposób przygotowani do zdalnego nauczania. Nauczyciele nie mają na wyposażeniu służbowego sprzętu komputerowego, nie byli szkoleni w zakresie wykorzystania programów komputerowych i aplikacji w procesie nauczania. Owszem, niektórzy sięgali po nie i wykazywali się dużą kreatywnością w ich stosowaniu, by dotrzeć do uczniów z pokolenia zwanego „cyfrowymi tubylcami”. Inni ciągle pracowali bardzo tradycyjnymi metodami, takimi jak uważna obecność, rozmowa, wspólne działania w czasie lekcji, osiągając nie gorsze wyniki. Przed nauczycielami postawiono nie tylko wymóg kontynuowania procesu nauczania i wychowywania swoich uczniów, ale realizowania w zaistniałych warunkach podstawy programowej i udokumentowania tego.
Ten drugi warunek, zwłaszcza w przypadku uczniów klas starszych, oznacza konieczność wprowadzania określonych treści, w tym także nowych zagadnień, a nie po prostu zaproponowanie uczniom sensownej, rozwijającej aktywności. Znacznie ograniczył on możliwość pracy polegającej na powtórzeniach i utrwalaniu czy też pracy odwołującej się przede wszystkim do zainteresowań i aktualnych potrzeb uczniów. Nauczyciele musieli sami w krótkim czasie wymyślić, jakimi metodami pracować, by sprostać tym wymaganiom i robić to w domu, dzieląc przestrzeń i sprzęt z innymi domownikami, np. z własnymi dziećmi, a także dokumentować swoją pracę i jej efekty, stąd pojawiły się np. eseje z… wf-u.
Uczniowie
Decyzja o zawieszeniu zajęć szkolnych wzbudziła u uczniów rozmaite emocje. Z punktu widzenia młodszych dzieci stała się rzecz dziwna, kolejna z serii wielu zmian w ostatnim czasie, wskazujących na to, że dzieje się coś niedobrego. U tych dzieci prawdopodobnie podniosło to poziom lęku.
Natomiast przez nastolatków zawieszenie nauki w szkołach zostało przyjęte raczej entuzjastycznie (wyjątek mogą stanowić roczniki egzaminacyjne: uczniowie klas 8 szkół podstawowych i maturzyści). „Koronaferie” i związana z nimi radość nie trwały jednak długo. Okazało się, że nie tylko trzeba się uczyć, ale trzeba to robić samodzielnie. Nie tylko przyswajać nowe informacje, ale też zaplanować sobie ten proces. I to w domu, który do tej pory był jednak raczej miejscem odpoczynku niż pracy. Każdy, kto wykonuje swoją pracę w domu, wie, że wymaga to bardzo dużej samodyscypliny i świetnej organizacji. Większość, nawet starszych dzieci, tego nie umie, bo ich życie było do tej pory w przeważającej większości zorganizowane przez szkołę i rodziców. Nie wszyscy uczniowie mają też dostęp do sprzętu umożliwiającego zdalne nauczanie: komputera, najlepiej z kamerką, szybkiego Internetu, drukarki. W sytuacji nauczania wirtualnego uczniowie bez odpowiedniego zaplecza w postaci sprzętu lub wykształconych, zaangażowanych rodziców, którzy swoją wiedzą i umiejętnościami skompensują te braki, znajdują się na straconej pozycji, a celem powszechnej edukacji miało być przecież wyrównywanie szans na życiowy sukces i społeczny awans.
Uczniowie w tej sytuacji potrzebowali:
Tymczasem w ciągu pierwszych dni reaktywacji szkoły w postaci zdalnej uczniowie zostali rzuceni naprawdę na głęboką wodę i zasypani dziesiątkami wiadomości od swoich mocno zestresowanych belfrów. Każdy z nich miał nieco inny pomysł na nabywanie wiedzy z jego przedmiotu oraz raportowanie postępów. Efekt był taki, że niektórzy uczniowie po kilku dniach przestali robić cokolwiek w poczuciu, że i tak tego „nie ogarną”.
Rodzice
W dyskusji o szkole i nauczaniu często się ich pomija, podczas gdy nie sposób pominąć ich udziału w edukacji, zwłaszcza dzieci młodszych.
Rodzice niewątpliwie chcieli, by czas zagrożenia epidemiologicznego nie był w życiu ich dzieci czasem straconym, by były bezpieczne i zdrowe, ale też uczyły się i rozwijały. Rodzice młodszych dzieci, w wielu przypadkach wykonujący z domu pracę zdalną, mieli jeszcze jedno pragnienie: by harcująca po domu pociecha choć przez krótki czas sama się sobą zajęła, bez powtarzanego niczym mantra „nudzi mi się, pobaw się ze mną”.
Decyzja o kontynuowaniu edukacji w postaci zdalnej wydawała się odpowiedzią na te potrzeby.
Rodzice nastolatków mogli oczekiwać, że za zdalne nauczanie będą one odpowiadać same, jeśli tylko zapewnią im warunki w postaci spokojnego miejsca do pracy oraz dostęp do komputera. Powstrzymanie się od ingerencji wymagało jednak żelaznych nerwów i konsekwencji w sytuacji, gdy na librusowym koncie pojawiały się co i rusz nowe wiadomości. Część nauczycieli zlecała zadania pisząc tylko do uczniów, część do rodziców, część na oba konta. Gdy uczeń nie odczytywał wiadomości, nie raportował postępów w pracy, nauczyciel kierował monity do rodziców. Gdy dziecko nie radziło sobie z zadaniami, uderzało po pomoc do rodziców: „nie rozumiem tej algebry, wiązań kowalencyjnych, rozbioru zdania, nie zdążę napisać tego wypracowania na jutro… itp.”. Większość 10–12-latków potrzebowała także pomocy technicznej: logowania do stron z e-podręcznikami, instalowania aplikacji, wysyłania nauczycielom zdjęć i dokumentów mejlem.
Również rodzice najmłodszych uczniów, zamiast odczuć ulgę, poczuli się przytłoczeni ilością kart pracy, które powinni wydrukować i dopilnować, by dziecko je wypełniało, na zmianę z kreatywnym malowaniem rękami oraz rzeźbieniem w masie solnej.
Według badania przeprowadzonego przez operatora dziennika elektronicznego Librus, najbardziej obciążeni wspieraniem dziecka byli rodzice uczniów w klasach 4–6 szkoły podstawowej, następnie w klasach 1–3. W przypadku 40% rodziców nauka zdalna dodała im pracy w wymiarze połowy etatu lub więcej. Samodzielna była ponad połowa licealistów.
Mniej więcej po dwóch tygodniach sytuacja jako tako unormowała się, dzieci przyzwyczaiły się do codziennej pracy, a nauczyciele widząc, że większość nie nadąża za narzuconym tempem, obniżyli nieco poprzeczkę. Niemniej z tych pierwszych, jakże trudnych dla wszystkich dni warto wyciągnąć wnioski, bo sytuacja trwa i może się w przyszłości powtórzyć.
Rekomendowane metody i rozwiązania:
W przypadku uczniów klas 4+
– zbiera informacje o dostępie uczniów do sprzętu komputerowego;
– na tej podstawie zapada decyzja o sposobach nauczania zdalnego: czy będą to wirtualne lekcje, filmiki do obejrzenia, pliku do wydruku, czy może tylko instrukcje dotyczące samodzielnej pracy z podręcznikiem i ćwiczeniami oraz telefoniczne konsultacje z nauczycielem. Metody są dostosowane do możliwości sprzętowych klasy i nie wykluczają grupy uczniów, jeśli ograniczenia dotyczą pojedynczych osób – zespół nauczycieli szuka sposobów wsparcia ich;
– wychowawca widzi, jakie jest całościowe obciążenie uczniów w perspektywie tygodnia, zbiera od nich informacje zwrotne, koryguje ilość zadań od nauczycieli poszczególnych przedmiotów.
– dobre oceny, plusy, ale także zwykłe potwierdzenie odbioru zadania („Dziękuję, otrzymałam e-mail”);
– docenienie faktu podjęcia próby wykonania zadania (choćby tylko werbalne), nawet jeśli zostało wykonane niepoprawnie („Cieszę, się, że pracujesz, ta część… została wykonana dobrze, ale trzeba poprawić….”);
– możliwość uzupełnienia zaległości po terminie.
W przypadku edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej
O ile w przypadku dzieci w wieku 10 lat i starszych edukacja zdalna polegająca na prowadzeniu wirtualnych lekcji, jeśli dzieci mają dostęp do sprzętu, jest dobrym rozwiązaniem, to z kilku powodów, w przypadku edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej możliwości zastąpienia tradycyjnych lekcji wirtualnymi są ograniczone:
Ale nie rezygnujmy całkiem z tej formy, jeśli jest dostępna wszystkim uczniom. Krótkie spotkanie raz na kilka dni lub nawet codziennie, będzie zaspokajać potrzeby społeczne dzieci: da im namiastkę kontaktu z kolegami i nauczycielami, za którymi tęsknią, pokaże, że ważna dla nich grupa społeczna, której są członkiem – klasa – nadal istnieje, podtrzyma istniejące w niej więzi.
Praca z dziećmi polegająca na realizowaniu kolejnych zadań w ćwiczeniach czy na kartach pracy wymaga z kolei zaangażowania i pewnego talentu pedagogicznego rodziców. Część z nich przyjęła takie propozycje z chęcią jako gotowy pomysł na wypełnienie czasu z dzieckiem, niektórzy byli temu niechętni, zwłaszcza jeśli dziecko nie miało ochoty do pracy i odbierali to w kategoriach przerzucenia na nich obowiązków nauczyciela.
Dobrą formą nauczania zdalnego najmłodszych uczniów wydaje się proponowanie rodzicom aktywności, które mają walor edukacyjny, a nie wymagają od nich specjalnych sił i środków, bo:
Zachęcamy do dzielenia się swoimi doświadczeniami z nauczania zdalnego oraz pomysłami na profilu Facebook „Remedium”!
Autorka jest psychologiem klinicznym, absolwentką Wydziału Psychologii UW, psychologiem w szkołach Fundacji AlterEdu, mamą dwójki nastolatków.